Fantastyką interesowałam się już od wczesnego dziecinstwa. Zaczęło się oczywiście podobnie jak u wielu innych osób- od Harrego Pottera. To m.in. dzięki niemu złapałam bakcyla i czego złego by się o nim nie mówiło zawsze będę miała do niego pewien sentyment. Co więcej jeżeli kiedykolwiek sprawie sobie jakiegoś małego i wrzeszczącego potworka to będzie to jego lektura do poduszki aż do znudzenia.
To dzięki fantastyce zaczęłam grać w gry- zaczynałam od Heroes 4 (tak wiem nie ma takiej części, pomiędzy 3 a 5 istnieje czarna otchłań)...
Później był Wiedźmin, Spellforce ( moje nr 1 po wsze czasy) czy Sacred. Nie ukrywam, że w tej kwestii kiepski że mnie nerd- nie grałam w wiele klasyków takich jak np.Diablo (tak wiem bluźnierstwo!). Inne tytuły nadrobiłam dopiero na studiach - Warcraft, Neverwinter Nights itp. I szczerze mówiąc cały czas wolę grać w stare RPG sprzed 10 lat niż aktualnie wychodzące nowości.
Czemu o tym mówię? Uważając się za osobę całkiem obeznaną w temacie nagle dokonałam wielkiego odkrycia- gry planszowe. I nastąpiło to już gdy przy moim wieku prawie pojawiła się dwójka z przodu. Nastąpiło to podczas mojego pierwszego Falkonu (dla mniej wtajemniczonych konwent fantastyki w Lublinie), na którym zresztą bywam od tamtej pory regularnie. Wraz ze znajomymi ze zdziwieniem rozgladaliśmy się po średniej wielkości Games Roomie i nie bardzo wiedzieliśmy co ze sobą zrobić. Wtedy jeszcze takim laikom jak my opiekunowie GR tłumaczyli gry jeżeli tego potrzebowali. Tak poznaliśmy Munchkina i rozpoczęła się nasza zabawa z planszówkami, która trwa do dzisiaj. Widać to szczególnie po rosnącej ilości gier na półce.
Dla "normalnych" ludzi wizja spędzenia sobotniego wieczoru przy piwie i graniu we wszelkiej maści gry jest co najmniej dziwna. Dla mnie jednak jest to równie naturalne co dla innych zgonowanie w obskurnej toalecie jakiegoś klubu ("clubbing bejbe!").
Jedną z rzeczy która będzie mnie chyba jednak zawsze zaskakiwać to ilości i rodzaj ludzi grających w plaszówki. Wbrew pozorom nie są to tylko fani fantastyki/gier, którzy jednak prędzej czy później i tak zapoznają się z nimi. Wśród nich są również rodzice z dziećmi, nie takie młode pary które gustują w bardziej ekonomicznych lub towarzyskich grach czy nawet gimnazjaliści, których ktoś kiedyś nauczył i załapali bakcyla. Nie wierzycie?
Wystarczy wybrać się na jakiś większy konwent. Choć wcale tak daleko szukać nie trzeba. W samej Warszawie z tego co wiem jest kilka klubów w ramach których zawsze można przyjść i pograć.
Mówiąc o klubach - choć mieszkam w stolicy od dobrych kilku miesięcy dopiero niedawno udało mi się wybrać na spotkanie jednego z nich. I nie ukrywam, że na początku miałam cokolwiek mieszane odczucia. W końcu nieczęsto schodzi się do nieco obskurnej piwnicy i która wygląda conajmniej podejrzanie by w końcu minąć wejście do nr 22. A tam ku twojemu zaskoczeniu półka pełna książek, a obok równie pełne kurtek wieszaki świadczące o sporej frekwencji.
Ci którzy tam byli wiedzą, że mówię o Respublice, którą zresztą polecam.
To dzięki fantastyce zaczęłam grać w gry- zaczynałam od Heroes 4 (tak wiem nie ma takiej części, pomiędzy 3 a 5 istnieje czarna otchłań)...
Później był Wiedźmin, Spellforce ( moje nr 1 po wsze czasy) czy Sacred. Nie ukrywam, że w tej kwestii kiepski że mnie nerd- nie grałam w wiele klasyków takich jak np.Diablo (tak wiem bluźnierstwo!). Inne tytuły nadrobiłam dopiero na studiach - Warcraft, Neverwinter Nights itp. I szczerze mówiąc cały czas wolę grać w stare RPG sprzed 10 lat niż aktualnie wychodzące nowości.
Czemu o tym mówię? Uważając się za osobę całkiem obeznaną w temacie nagle dokonałam wielkiego odkrycia- gry planszowe. I nastąpiło to już gdy przy moim wieku prawie pojawiła się dwójka z przodu. Nastąpiło to podczas mojego pierwszego Falkonu (dla mniej wtajemniczonych konwent fantastyki w Lublinie), na którym zresztą bywam od tamtej pory regularnie. Wraz ze znajomymi ze zdziwieniem rozgladaliśmy się po średniej wielkości Games Roomie i nie bardzo wiedzieliśmy co ze sobą zrobić. Wtedy jeszcze takim laikom jak my opiekunowie GR tłumaczyli gry jeżeli tego potrzebowali. Tak poznaliśmy Munchkina i rozpoczęła się nasza zabawa z planszówkami, która trwa do dzisiaj. Widać to szczególnie po rosnącej ilości gier na półce.
Dla "normalnych" ludzi wizja spędzenia sobotniego wieczoru przy piwie i graniu we wszelkiej maści gry jest co najmniej dziwna. Dla mnie jednak jest to równie naturalne co dla innych zgonowanie w obskurnej toalecie jakiegoś klubu ("clubbing bejbe!").
Jedną z rzeczy która będzie mnie chyba jednak zawsze zaskakiwać to ilości i rodzaj ludzi grających w plaszówki. Wbrew pozorom nie są to tylko fani fantastyki/gier, którzy jednak prędzej czy później i tak zapoznają się z nimi. Wśród nich są również rodzice z dziećmi, nie takie młode pary które gustują w bardziej ekonomicznych lub towarzyskich grach czy nawet gimnazjaliści, których ktoś kiedyś nauczył i załapali bakcyla. Nie wierzycie?
Wystarczy wybrać się na jakiś większy konwent. Choć wcale tak daleko szukać nie trzeba. W samej Warszawie z tego co wiem jest kilka klubów w ramach których zawsze można przyjść i pograć.
Mówiąc o klubach - choć mieszkam w stolicy od dobrych kilku miesięcy dopiero niedawno udało mi się wybrać na spotkanie jednego z nich. I nie ukrywam, że na początku miałam cokolwiek mieszane odczucia. W końcu nieczęsto schodzi się do nieco obskurnej piwnicy i która wygląda conajmniej podejrzanie by w końcu minąć wejście do nr 22. A tam ku twojemu zaskoczeniu półka pełna książek, a obok równie pełne kurtek wieszaki świadczące o sporej frekwencji.
Ci którzy tam byli wiedzą, że mówię o Respublice, którą zresztą polecam.
W poprzednim poście wspominałam o specyficznej atmosferze panującej wśród fanów planszówek. Z początku myślałam, że to raczej zasługa i cecha charakterystyczna konwentów szybko jednak zweryfikowałam swoje poglądy. W jakim innym miejscu całkowicie obcy ludzie podchodzą do ciebie i proponują wspólną grę. Chcą się dołączyć albo akurat brakuje im kilku osób do pełnego składu i chętnie potłumaczą. Nawet jeżeli jesteś tam po raz pierwszy i nie kojarzą cię z widzenia.
Zaledwie wczoraj na jednym ze spotkań z planszówkami grałam w jakże znanych agentów Molocha z całkowicie już posiwiałym Panem, który mógłby pamiętać obie wojny światowe. Jak jednak szybko zauważyłam owy jegomość był znany bardzo dobrze stałym bywalcom i określany mianem "weterana". I nie miało to nic z dziarsko wypitymi Kasztelanami. Do takich osób odczuwam prawdziwy szacunek.
A jak zaczęła się wasza przygoda z planszówkami? Wspominacie coś szczególnie często? Lub z uśmiechem?
A jak zaczęła się wasza przygoda z planszówkami? Wspominacie coś szczególnie często? Lub z uśmiechem?
Moja przygoda również zaczeła się od Munchkina ;-) z tym że ja odczucia miałem zupełnie inne... Co ja kurna robię :-D o co wgl w tym chodzi??? Ale jak złapałem bakcyla no to już nie mogę przestać :-D
OdpowiedzUsuń